Chciałam napisać o Bożonarodzeniowym spokoju, o domowej idylli, (co by to nie było, wzięłam tę „idyllę” z książki) o pokoju, ale i o kłótniach, o radości, o sylwestrze, o mnóstwie innych rzeczy.
Spojrzałam na komputerową kartkę papieru. Tytuł, myślę. Coś mnie walnęło (inni być może stwierdziliby: natchnęło, ale mnie to nawet nie uderzyło: po prostu przywaliło jak z kopyta.). O kurczę! O rany! Święta! Pełny dezorient. Myślę tak o tym właściwie od 3 dni. I nadal dezorient. Nadal zaskoczenie. Tak czekałam na to, czekałam i czekałam, czekałam i czekałam, czekałam i czekałam, czekałam i czekałam… Miałam ochotę i nadzieję na odrobinę ( 2 tygodnie) spokoju, radości i dużo, dużo czasu. Wolności od szkoły muzycznej. Zwykle wigilię poprzedzały ze dwa dni wolnego od szkoły na sprzątanie, pieczenie. I tak nigdy nie starczyło czasu. Ale – do przerwy ( i to krótkiej) jeszcze daleko!
Aż tu nagle nauczycielka mówi: to nasza ostatnia lekcja przed świętami. Pośpiewamy kolędy? W klasie mniej ludzi, każdy robi swoje, nikt już nie myśli o nauce… No, bo - wiadomo, jak ostatnia…
I wtedy pojawia się: Święta? Jakie święta? Gdzie święta! Skąd wam się święta wzięły! Przecież mamy w środę klasówkę! Nie, to nie ta środa, tamta była tydzień temu… A… Nie, to też już było… A egza… To też. Patrzę w indeks – oceny powystawiane. Myślę o gimnazjum. Do kiedy oni mieli powystawiać te oceny? Do 22! To za chwilę!
Zaraz… Czemu to mnie tak zaskakuje – myślę. Przecież miało to wszystko przyjść, prawda? Tylko, że wiem. Już wiem, o co biega.
W całym tym życiowym pędzie jakoś przyszedł weekend. I wtedy trafiło mnie: za 4 dni święta. Nie, tu nie będzie wykrzyknika. To było łagodne spostrzeżenie. Ale! Tu się pojawia wykrzyknik! Przecież idziemy jutro do szkoły! A ja nie ćwiczę na wiolonczeli, a ja nie odrabiam lekcji! Co jest? Nie będzie już lekcji w szkole muzycznej. W gimnazjum są! Po co?
We wtorek wigilie klasowe. I tu pojawi się największy dowcip świata: Przed wigiliami klasowymi są jeszcze dwie lekcje! To dopiero idiotyczne. Pamiętam, jak w zeszłym roku wigilie klasowe były chyba w piątek. My tego dnia mieliśmy zawsze na drugą lekcję, wiec właściwie mieliśmy mieć tylko polski. Kurczę, polski! (To jest świetna nauczycielka, rzecz w tym, że dla niej ostatnia lekcja przed świętami lub przed końcem roku, po wystawieniu ocen wygląda tak: to zrobimy sobie jakiś taki lekki temat… Na przykład ballady. W życiu nie poznała stwierdzenia: wolna lekcja.) Wychowawczyni wybłagała u pani T, że oleją tę lekcję. To było inteligentne. No, bo, ja nie mogę, kto przynosi i ma ochotę przynosić książki w dniu wigilii klasowej, w przeddzień w ogóle wigilii! Najmądrzej byłoby (moim zdaniem) olać poniedziałek i wtorek. Trzeba mieć czas na sprzątanie. Każdy inteligentny wie, że dziecko, które chodzi do szkoły, lub jeszcze do tego dwóch, nie ma czasu sprzątać w dzień powszedni. Co, ci ludzie nie mają wyobraźni? Mama ma sama wszystko robić? Wiem od kolegów, że u niektórych tak jest. Ale nie u mnie. I kiedy ma się człowiek wyciszyć?
Ja to bym zrobiła tak: w piątek NIE MA lekcji, wigilia klasowa jest, a od weekendu wolne. Wtedy bez pośpiechu i w ogóle… Przecież w ten poniedziałek i 2 lekcje wtorek a nawet w piątek, nauczyciele nic nie zrobią!
I gdzie tu się wyciszyć? Dlatego właśnie powoli, spokojnie, z cierpliwością, ale i odliczaniem czasu, oczekiwany okres nadszedł tak niespodziewanie. Moim zdaniem: przez szkołę właśnie. Bo jak to pogodzić: jednego dnia lekcje, a drugiego już niemal wigilia? No, jak? A gdzie domowa idylla (fajne słowo)? No, gdzie?
Ale mimo to się cieszę. Mimo to czuję te święta. Bardzo. Chyba umiem sobie poradzić w pięć minut z wyciszeniem. To zasługa szkoły, szkoły i braku czasu.
I życzę wszystkim: tym, co czytają mnie i nieczytają, tym, co komentują i nie komentują: Wesołego zajaczka! Nie, to nie to… Szczęśliwego kurczaczka, smacznego jajka, walniętego zająca, wesołego Alleluja… O mam!
Wesołych Świąt!!!